Język ma znaczenie, a bycie za aborcją nie jest obraźliwe.
Broniarczyk: Kiedyś sama się określałam, jako aktywistka pro-choice i na wszelki wypadek dodawałam, że nie znam osób będących za aborcją. Wówczas naprawdę myślałam, że nie ma osób popierających aborcję. Pamiętam swoje skrzywienie, gdy przeczytałam, że bycie pro-choice oznacza bycie pro-abortion, bo osoby będą wybierać aborcje.
Jako osoba za wyborem, tego wyboru nie oceniasz, bo masz neutralny stosunek do aborcji i do kontynuowania ciąży. Słowo aborcja zostało nam zabrane i w tę lukę wstawiłyśmy „wybór”. Według części aktywistek aborcja jest koniecznością, trudną decyzją i najlepiej byłoby, gdyby było jej jak najmniej, wybór jest grzeczniejszy, asekuracyjny. Teraz krzywię się gdy słyszę: „Jestem za wyborem, nie za aborcją”. W tym zdaniu jest stygmatyzacja aborcji – doświadczenia przerwania ciąży. Określenie „proaborcyjna aktywistka” nie jest obraźliwe, bo w bezpiecznej, faktycznie dostępnej aborcji nie ma nic złego. Aborcja to dobro, które jest rozwiązaniem problemu, jakim jest niechciana ciąża.
Wiele przez te 32 lat straciłyśmy. Odpowiedzią jest przesuwanie granic, wychodzenie ze strefy komfortu, bo być może wcale nie mamy problemu z używaniem aborcji zamiast antykoncepcji, albo że aborcja dla wielu z nas nie musi być rzadka.
W USA feministyczne aktywistki włożyły mnóstwo pracy, aby nauczyć media, że nie ma czegoś takiego jak ruch pro-life. Odzyskują również aborcję, nadają temu słowu pozytywny wydźwięk.
Mamy szereg przykładów, że takie strategie są potrzebne i nie niosą zagrożenia. Przyjrzyjmy się np. AboTak. Na pierwszy rzut oka może Was razić jaskrawa kolorystyka i bezpośredni przekaz. Ale szokują już dużo mniej niż 10 lat temu. Coraz rzadziej pojawia się przekonanie, że aborcja to dramat. Przez te 32 lat zakazu aborcji w Polsce, fundamentaliści katoliccy zrobili wiele, by aborcja kojarzyła nam się tylko źle, ale tak nie musi być. O aborcji trzeba mówić normalnie i odzyskać aborcję.
