Żeby nie było: tak, nie ufam PSLowi, ale ta hipoteza nie jest częścią "napierdalania na ślepo w PSL". Taki food for thought.
Wiemy już, że Prezydentowi nie spieszy się z nowym składem parlamentu i powołaniem nowego rządu. Czekać w nieskończoność jednak nie może i spodziewać się możemy, że zgodnie z tradycją swoją propozycję na premiera wysunie z klubu, który wygrał wybory. Ciężko, żeby był to ktokolwiek inny, niż Mateusz Morawiecki.
Oczywiście Zjednoczona Prawica potrzebuje 50%+1 głosów poparcia w Sejmie
optymistycznie zakładając, że opozycja stanie na głowie, żeby zapewnić pełną frekwencję na pierwszych posiedzeniach, PiS potrzebowałby 37 posłów spoza swojego klubu w pierwszym głosowaniu. Z 27 potencjalnie przekupnymi posłami PSL, 18 ryzykownymi z Konfy i 35 noname'ami z P50 nie jest to aż tak odległa perspektywa. Myślę, że transfery z PO są przy tak silnej polaryzacji już całkowicie nierealne, a klub Lewicy jest tak mały, że ryzykowne osoby pokroju Rozenka, Pawłowskiej czy Gill-Piątek potraciły mandaty i 26 posłów, którzy zostali, to osoby z kręgosłupem.
Moim zdaniem zatem klub PSL wciąż może mieć decydujący głos o składzie rządu. No ale jak nie PiS, to kto z opozycji? Naturalnie Tusk wydaje się oczywistym kandydatem pierwszego wyboru
w końcu jakby nie patrzeć to on osobiście wyniósł opozycję do zwycięstwa. Natomiast ma on za sobą już dwie kadencje jako premier; w polityce jest od dekad, wrócił z politycznej emerytury; ciągle nosi bagaż błędów popełnionych w swoich dwóch gabinetach, które dały 2 kadencje bezwzględnej większości sejmowej i 2 kadencje w pałacu prezydenckim Prawu i Sprawiedliwości. Jego powrót do kancelarii premiera potwierdza narrację PiS, że głosy na opozycję to przywrócenie miernych rządów ciepłej wody. Kto zatem inny?
Trzaskowski nie jest posłem, ale teoretycznie może być kandydatem PO -- zwłaszcza, że niedługo samorządowe. Nie jest to jednak sytuacja standardowa, żeby nie-poseł został premierem. Poza tym nie jest on aż tak doświadczony w polityce parlamentarnej -- krótko był posłem, bardzo krótko ministrem. Na prezydenta startował tylko dlatego, że jest w chuj reprezentacyjny a MKB se nie radziła, a nie przez szczególne kompetencje i sukcesy w ratuszu warszawskim.
Kidawa-Błońska ma miejsce w Senacie uzyskane bardzo pewnie głosami z głównie nowobogackich południowych dzielnic Warszawy; mandat senatora chyba można dzielić ze stanowiskiem premiera, ale wydaje mi się, że, tak jak pokazała jej kampania prezydencka w 2020 r., jest zbyt nijaką polityczką, aby zostać popularną premierą.
Platforma o dziwo nie ma wielu tak rozpoznawalnych osób jak wyżej wspomniane. Kopacz nie wiadomo co obecnie robi, w Sejmie jej nie będzie (i to ona się przyczyniła do sukcesu PiS w 2015 pamiętajmy). Borys Budka? Cmon. Inni potencjalni kandydaci to byli minister obrony Tomasz Siemoniak i minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz i szczerze prędzej wśród nich widzę kandydatów na premiera, niż w Tusku.
No dobra, ale napisałem w nagłówku posta, że Władysław Kosiniak-Kamysz też jest potencjalnie silnym kandydatem, czemu tak myślę? PSL przez swoją niepewność ma mega mocną pozycję negocjacyjną. Lewica i większość klubu P50 raczej nie spędza snu z oczu Tuska, że nie poprą tego, na kogo wskaże konsensus rządowy opozycji. WKM był długo ministrem w rządzie PO, jest rozpoznawalny i myślę, że byłby nietrudny do przełknięcia jako mniejsze zło, dla OGÓŁU wyborców opozycji, wręcz bardziej niż Tusk. Wiadomo już na tym etapie (dzień po wynikach wyborów), że programowo Trzecia Droga rozjeżdża się bardzo z Platformą, więc rozłam na opozycji nie byłby szokujący dla osób śledzących politykę
PSL być może wbrew deklaracjom przygotowuje pod to grunt, w końcu niczym nie ryzykują (co widać w sondażach preferencji drugiego wyboru). W jakimkolwiek rozwiązaniu tej sytuacji wychodzą na szczyt i utrzymują swój ok. 6-7% żelazny elektorat producentów rolnych. Jak nie stanowisko premiera, to przy powtórzonych wyborach dla nich NIC się nie zmieni.
Przedwczesne wybory w przypadku niedogadania się opozycji i braku wotum zaufania dla każdej propozycji rządu oddaje władzę PiSowi -- wyborcy opozycji będą zdemotywowani i nie powtórzą sukcesu frekwencyjnego z niedzieli. Wie o tym WKM i ma on pozycję, na której pod groźbą wsparcia PiSu może zażądać czegokolwiek chce, a bycie odwieczną przystawką tego, kto akurat rządził narobiło partii apetytu na władzę.